Vannøya aurora drivers

Ekipą pięciu osób Kamili, Beaty, Igiego, Oli oraz Witka (pomysłodawcy całej wyprawy) w dniu 30 grudnia wyruszyliśmy na podbój północnej Norwegii. Naszym celem było skiturowe eksplorowanie wyspy Vannøya, która jest przybrzeżną wyspą norweską, położoną na morzu norweskim w północnym wybrzeżu Norwegii. Po wylądowaniu na lotnisku w Tromsø odbyliśmy kontrolne badania na covid. Następnie odebraliśmy wypożyczony samochód za iście cenną w północnych krajach etanolowo-tytoniową walutę od najsłynniejszego wśród rodaków „lokalsa” Seby, który idealnie utożsamia się ze zdaniem „nie wolno, ale można” oraz „Polak potrafi”. Po dwóch godzinach z dwiema przesiadkami promowymi dotarliśmy do „naszego” domku usytuowanego na końcu malowniczej wyspy Vannøya we wsi Vannvåg. Domek jak przystało na północne kraje zastaliśmy otwarty, ale i zimny z chwilowym brakiem bieżącej wody. Po uruchomieniu wszystkich grzejników elektrycznych, rozpaleniu ognia w kozie, otwarciu butelek z odpowiednim trunkiem usatysfakcjonowani grzaliśmy się w salonie z szalejąca za oknami wichurą i pytaniem w głowie, gdzie leży problem w braku bieżącej wody. Po wykonaniu paru telefonów do właściciela obiektu pisarza, żeglarza z pochodzenia Włocha Marco okazało się ze jedna z zewnętrzych rur zamarzła wiec zostawiliśmy problem na kolejny dzień. Mimo braku wody wpadłam na świetny pomysł przetopienia śniegu na ciepłą wodę i kąpiel w stylowym cebrzyku. Kamila podłapała pomysł i poszła w moje ślady. Rano chłopaki naprawili rurę wiec po śniadaniu około godz 10 udaliśmy się na pierwszą wycieczkę skiturową. Wybraliśmy niewielka dolinę 10 min drogi od naszego domku. Bardzo szybko znaleźliśmy się na jednej z przełęczy bez nazwy i już po ciemku zjechaliśmy żlebem do doliny. Po historycznym zjeździe linie nazwaliśmy żlebem
bieżącej wody. Ukształtowanie terenu pozwalało na szybkie wędrówki z racji braku długich dolin ponadto startowaliśmy od poziomu morza. Podczas tygodniowego pobytu udało się zrobić pare fajnych linii oraz nieco po eksplorować dwie doliny. Sprawa była trochę utrudniona z racji 3/4 godzinnego światła w ciągu dnia. Opatentowaliśmy nasze wycieczki i za dnia wychodziliśmy na szczyt lub przełęcz by już po zmroku pozostawionymi śladami zjeżdżać do doliny. Udało nam się również zjechać piękny stromy dziewiczy żleb z drugiej strony wyspy tzn. w jej zachodniej części bez wcześniejszej jego znajomosci. Dodatkowo prócz eksploracji gór zwiedziliśmy piękne miasto Tromsø, a z góry Storsteinen podziwialiśmy jego uroki (coś jak podziwiać Zakopane z Gubałówki 50 lat temu, bez handlu i tandety na szczycie). Działaliśmy również jako autora drivers i udało nam się upolować niesamowite sceny zorzy polarnej wijącej się jak wstążka w ręku gimnastyczki akrobatycznej. Skiturowanie w północnej Norwegii uważam za świetny pomysł również zimą mimo krótkiego dnia mając głowę na karku i trochę kreatywności można bezpiecznie skiturowac w niesamowitej scenerii zorzy polarnej i półmrocznej aury. Ciężko opisać klimat tam panujący. Nasz ‚cosy house’ dawał nam niesamowite poczucie bezpieczeństwa i mimo cienkich ścian idealnie znosił prawdziwie ekstremalne norweskie warunki w których wiatr za oknem przewalał płoty i ciężko było o oddech, renifery pukały do okna, a zorza polarna przyświecała mroczne noce.
Beata Lassak
30.12.2021-06.01.2022